W grudniu, w czasie już bardzo przedświątecznym, zapraszamy na kameralne kino w reżyserii Paolo Genovese (reżysera „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”). Przysiądziemy w małym włoskim barze, na rogu ulic i przyglądać będziemy się pewnemu tajemniczemu mężczyźnie, który pomaga nieznajomym w spełnieniu ich najskrytszych marzeń.
Każdy z nas ma swoje marzenia, mniej lub bardziej przyziemne, ale….. czy w obliczu wyzwań jakie stawia ów człowiek, chcielibyśmy jeszcze ich spełnienia…….. ?
Recenzja
Nowy film Paolo Genovese to ciekawa przypowieść o moralności. Choć to inny obraz niż poprzedni film reżysera „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, to Genovese nadal fascynuje kwestia hipokryzji ukrywanej pod społecznie akceptowanymi maskami.
W poprzednim filmie, który stał się hitem nie tylko włoskich, ale również polskich kin Genovese opowiadał o pożerającej nas wszystkich hipokryzji. W słodko-gorzki pytał czy prawda zawsze wyzwala i jak daleko jesteśmy w stanie zaakceptować kłamstwo w imię mniejszego zła? W „The Place” włoski twórca idzie jeszcze dalej i pyta o granicę zła, jakie w imię miłości jesteśmy w stanie wyrządzić.
Tajemniczy mężczyzna (Valerio Mastandrea) codziennie siedzi przy tym samym stoliku w tym samym barze zwanym The Place. Codziennie przychodzą do niego inne osoby, które proszą o pomoc. Najróżniejszą. Ktoś ma umierające dziecko. Ktoś chce zdrowia dla małżonka. Inny pragnie być piękniejszy. Kolejny chce odzyskać wzrok. Ba, nawet zakonnica chce znów znów obecność Boga. „Klienci” bezimiennego mężczyzny szukają miłości i szczęścia. Zarówno tego wynikającego z hedonizmu, jak szczęścia nieskazitelnego, bo wynikającego z bezgranicznej rodzicielskiej miłości. Ich prośby mogą zostać spełnione tylko pod jednym warunkiem. Muszą wykonać zadanie zlecone przez mężczyznę. Zadania mogą być błahe, albo wyjątkowo mroczne. W każdej chwili mogą przerwać grę. Mają wybór. Mają wolną wolę. Jednak wtedy ich prośba nie zostanie spełniona.
Kim jest bezimienny? Bogiem czy diabłem? Czarodziejem czy zdolnym hochsztaplerem? A może wybitnym znawcą ludzkiej psychiki? Czy tylko karmicielem potworów? Nie dostajemy odpowiedzi na to pytanie. Genovese daje nam najróżniejsze możliwości interpretacji jego przedziwnego filmu. Przegadanego, powolnego, niepokojąco dusznego, rozgrywającego się wyłącznie we wnętrzu włoskiego bistro. Nie jest to historia ściśle włoska. Świecący noeonem „The Place” mógłby stać przy ulicy każdego miasta na świecie. W środku gra jukebox znany z amerykańskich dinerów, a „klienci” mężczyzny przychodzą z problemami ludzi na każdej szerokości geograficznej.
Jak daleko się posuną by je rozwiązać? Czy ratując własne dziecko, jesteśmy w stanie zabić obce? Czy skrzywdzimy obcą osobę pozbywając się dzięki temu własnego kalectwa? Genovese sprawdza moralność osób wychowanych w katolickim kraju. Jak daleko posuniemy się w desperacji? Czy zaprzedamy duszę w imię źle pojętej miłości? Dobrze, że Genovese pyta. Nie moralizuje, ani nie infantylizuje pytań w duchu nee ageowego bełkotu.
Genovese znów obudowuje film wokół specyficznej gry. Nie jest ona niewinną zabawą, która przeradza się w dramat jak w „Dobrze się kłamie…”. W „The Place” od początku jest to gra o życie. I duszę. Ciekawe kino, choć dalekie od optymizmu poprzedniego filmu Włocha.
autor: Łukasz Adamski
Źródło