„W drodze do domu” reż. Bent Hamer
(Niemcy, Norwegia, Szwecja 2010)
Tuż przed świętami zapraszamy na Boże Narodzenie w małym norweskim miasteczku Skogli. Będzie to historia kilkorga obcych sobie osób, dla których tegoroczne święta są czymś wyjątkowym.
Recenzja:
Wiara w dobro
Boże Narodzenie tak często pojawia się na ekranie w tonacji przesłodzonej, pozbawione jakiegokolwiek mistycyzmu, za to przesycone sprzedajną „magią świąt”, że trudno przedstawić je pozytywnie, ale nie zahaczając o uroczy kicz. Tym bardziej należy docenić Benta Hamera, który pozornie stworzył film bardzo zwyczajny: opowiedział o wydarzeniach z życia kilku osób w mroźny świąteczny wieczór (fabuła została oparta na opowiadaniu Leviego Henriksena „Only Soft Presents Under the Tree”). Pojawiają się tu nieodzowne bożonarodzeniowe symbole (choinka, Mikołaj, prezenty itd.), elementy świątecznej mitologii (ludzie nagle stają się zdolni do wyjątkowo przyjaznych gestów), a mimo tego obraz nie pachnie na kilometr ściemą, nie przypomina ładnie zapakowanego bezwartościowego upominku.
Hamer wcześniej wielokrotnie (weźmy nawet jego średnio udany wytwór – tonące w alkoholu „Factotum„) pokazał, że nie lubi dostarczać widzom łatwego pocieszenia, nie specjalizuje się w happy endach i obrazowaniu jasnej strony życia. A jednak w swojej najnowszej produkcji udało mu się zawrzeć sporą dawkę optymizmu. Okazuje dużo wyrozumiałości dla bohaterów: są oni zdolni do altruizmu, bezinteresownego uczucia. Tylko niektórzy z nich będą w święta bardziej niż na co dzień przeżywać własną samotność. We „W drodze do domu” wydarza się kilka równoległych historii: znajomi ze szkoły, chłopiec i dziewczynka-emigrantka (jej rodzina nie obchodzi chrześcijańskich świąt) wykorzystają świąteczny wieczór do obserwacji przez teleskop gwiazd i… podglądania ludzi w ich domach. Wyrzucony z pociągu za podróż bez biletu bezdomny przypadkiem spotyka koleżankę z młodości. Mężczyzna wyznaje swojej kochance, że nie jest w stanie odejść od małżonki. Mąż pozostawiony przez żonę obezwładnia swojego rywala, by w przebraniu Świętego Mikołaja móc dać prezenty własnym dzieciom.
Nie znajdziemy tu groteski na miarę „Historii kuchennych„, ale film nie jest pozbawiony gorzkiego humoru. Właśnie dzięki niemu wiarygodnie brzmi pozytywny wydźwięk całej opowieści. W historii tworzącej klamrę filmu pojawia się też motyw jak najbardziej poważny: najpierw widzimy, jak gdzieś w byłej Jugosławii chłopak niesie drzewko świąteczne. Ale znalazł się w zakazanej strefie, ląduje na celowniku snajperki… Potem, już w Norwegii, ta sama snajperka, teraz przede wszystkim uciekinierka, ma urodzić dziecko. Pod groźbą pomaga jej lokalny lekarz. Tak, traumatyczne przeżycia z wojny wpływają na nieprzystające do bezpiecznej Skandynawii zachowanie dziewczyny i jej męża. Lecz nagle, cud narodzin i jeden przyjazny gest obcego człowieka łagodzą wojenną traumę bohaterów. W co dość trudno uwierzyć. Nowelka o emigrantach, wraz z zawartą w niej nazbyt dosłownie metaforą Świętej Rodziny, jak dla mnie już trochę zbyt nachalnie oferuje uniwersalne świąteczne przesłanie „Love is Everywhere”. Ale następujący na końcu piękny obraz zorzy polarnej powinien unieważnić sceptycyzm każdego widza. Hamer daje nam szansę, by pozbyć się codziennego, przeklętego cynizmu. I to nie tylko na święta.
źródło filmweb
www.filmweb.pl/review/Wiara+w+dobro-10568