„Małżeńskie porachunki” reżyseria: Ole Bornedal
Dania 2017 (komedia)
godz. 19.00 bilety 5zł (przedsprzedaż), 7 zł (w dniu seansu)
Luty często kojarzy się z walentynkowymi, miłosnymi tematami – zatem dla naszych DKF-owych widzów poszliśmy tym tropem. A że – nastoletnia, idealna miłość już jest dawno za nami to zapędziliśmy się w „Małżeńskie porachunki”. No i stało się, proponujemy Wam duńską komedię, trochę z przymrużeniem – o tym co może się zdarzyć, gdy idealna miłość się kończy.
Ib (Nicolas Bro) I Edward (Ulrich Thomsen) są zmęczeni życiem w nieudanych małżeństwach. Marzą o wolności i beztroskim życiu za pieniądze, które zarobili na czarno. Po burzliwej kłótni z żonami upijają się i zatrudniają płatnego zabójcę (UWAGA !!!! w tej roli genialny Marcin Dorociński), by ten zajął się problemem. Nie doceniają jednak swoich żon i nieoczekiwanie to oni muszą zacząć obawiać się o swoje życie.
scenariusz: Ole Bornedal
obsada: Nicolas Bro, Ulrich Thomsen, Marcin Dorociński, Mia Lyhne
zdjęcia: Dan Laustsen, Linda Wassberg
muzyka: Joachim Holbek
gatunek: komedia
kraj produkcji: Dania
czas trwania: 90 minut
premiera: 9 kwietnia 2017
REŻYSER
Ole Bornedal
Od wczesnego dzieciństwa wiedział, że zostanie reżyserem. Ukończył studia filmowe na duńskim uniwersytecie i rozpoczął swoją karierę od współpracy z The National Broadcasting Company. Po kilku latach dostał radiowego Oscara – nagrodę The Prix Italia, którą otrzymują najlepsi reżyserzy fabuł radiowych na całym świecie. Na dużym ekranie debiutował filmem „Nocy strażnik” i został nagrodzony przez Duńską Akademię Filmową. Po kilku latach Hollywood ściągnęło go do siebie, aby zajął się reżyserią amerykańskiego remake’u, w który zagrali Ewan McGregor, Patricia Arquette i Josh Brolin („Nocna straż”). W kolejnym jego filmie, „Księga Diny”, zagrali Mad Mikkelsen i Gerard Depardieu. „Zupełnie inna love story” oraz „I zbaw nas od złego” przyniosły mu nominacje do prestiżowych nagród na festiwalu Sundance i Duńskiej Akademii Filmowej.
Recenzja
W swoim nowym filmie Ole Bornedal kreśli zbiorowy portret Europejczyków, powracając zarazem do tematu, który z powodzeniem wykorzystał osiem lat temu w „I zbaw nas ode złego„. Żongluje więc stereotypami, gra ksenofobią i konfliktami wynikającymi z braku porozumienia. Portret Europejczyków w „Małżeńskich porachunkach” przypomina więc portret Doriana Graya, na którym wszelkie grzechy i zbrodnie są aż nazbyt widoczne. Jednak w przeciwieństwie do „I zbaw nas ode złego” Bornedal nie stworzył tym razem dzieła mrocznego i przygnębiającego, lecz sięgnął po konwencję, w której skandynawskie kino zawsze przodowało – czarną komedię.
„Małżeńskie porachunki” rozpoczynają się jak typowa komedia z wątkiem kryminalnym. Bohaterami filmu są dwie pary małżeńskie, które utknęły w martwym punkcie. Ib (Nicolas Bro) i Edward (Ulrich Thomsen) są kumplami, prowadzą własną firmę zajmującą się pracami budowlanymi i remontowymi. Choć w ich przypadku „praca” ma dość specyficzną definicję – bliżej jej bowiem do szantażu i wymuszeń. Dzięki tym procederom panowie są „nadziani”, ale pieniądze nie dają im szczęścia. Wszystko przez żony, które nie odwzajemniają ich zainteresowań, ograniczających się przede wszystkim do seksu bez zobowiązań. Panie (Mia Lyhne i Lene Maria Christensen) wydają się oziębłe, ale – jak się okazuje – ich zdystansowanie bierze się ze znudzenia swoimi bezbarwnymi partnerami. W rzeczywistości w nich również buzuje pożądanie, które niestety rozpala jedynie żywiołowy gej na lekcjach tańca. Kiedy czara goryczy się przeleje, w pijackim akcie desperacji jeden z mężów zamówi przez internet płatnego zabójcę. Jego zadaniem będzie eliminacja dołującego problemu w postaci żon…
Bornedal z wielkim entuzjazmem poddaje się wymaganiom formy komediowej. W „Małżeńskich porachunkach” znajdziecie wiele scen, których moglibyście się spodziewać przeczytawszy powyższy opis fabuły. Jesteśmy więc świadkami terapii małżeńskiej i podsłuchujemy kłótnie par. A kiedy na scenę wkraczają płatni zabójcy, film zmienia się w karnawał makabrycznych dowcipów, szalonych pomyłek i absurdalnych splotów okoliczności.
To jednak reżyserowi nie wystarczyło. Bornedal postanowił podkręcić atmosferę, dorzucając liczne stereotypy o różnych europejskich nacjach. Duńczycy są tu bezbarwni i tak smutni, że nie potrafią się cieszyć nawet sukcesem. Płatny zabójca ze wschodniej Europy to mężczyzna prymitywny; jego namiętności (zarówno te pozytywne, jak i negatywne) nie są zniewolone gorsetem moralnym, a poznać go można po butelce wódki. Z kolei specjalistka od bolesnych eutanazji z Wielkiej Brytanii wygląda, jakby dopiero co zeszła z planu „Downton Abbey„, by napić się Earl Greya i skosztować maślanych herbatników.
Bornedal razi ostrzem satyry na prawo i lewo, a efekt tego jest przekomiczny. „Małżeńskie porachunki” to brawurowa jazda nieustannie wzbudzająca w widzach salwy śmiechu. W tym przedsięwzięciu reżysera dzielnie wspierają aktorzy, którzy z pełnym poświęceniem oddają się ekranowej błazenadzie. Cała czwórka odtwórców głównych ról tworzy pierwszorzędna kreacje komediowe. Ale show z łatwością kradnie Marcin Dorociński. Po części dlatego, że przypadła mu w udziale najbardziej efekciarska postać. Nie zmienia to jednak faktu, że Polak świetnie sprawdził się w roli rosyjskiego zakapiora, a każda scena z jego udziałem to kawał porządnego kina komediowego.
Najciekawsze w filmie Bornedala jest to, że Duńczyk wcale nie demaskuje stereotypów jako fałszywych i krzywdzących. Z jego punktu widzenia mogą one być w stu procentach zgodne z prawdą. Stanowią po prostu dowód tego, jak różni są mieszkańcy Europy. A ta różnorodność, nawet jeśli wywraca nasz świat do góry nogami, koniec końców okazuje się bogactwem, które należy cenić. To właśnie ona pozwala nam wyrwać się z rutyny, która jest prawdziwą drogą do zagłady. Z tego też powodu „Małżeńskie porachunki” są chyba najbardziej optymistycznym filmem Bornedala. I z całą pewnością jednym z jego najlepszych.
źródło: www.filmweb.pl/reviews/recenzja-filmu-Ma%C5%82%C5%BCe%C5%84skie+porachunki-19921